ZŁAMANY MIECZ | Poul Anderson

● OPOWIEŚĆ O BÓLU, WOJNIE I TOŻSAMOŚCI

Był rok 1954 i jednym z najważniejszych dzieł wydanych w tym czasie był „Władca much” Williama Goldinga. W tym samym roku ukazał się również inny znaczący „władca”, który dość szybko pokrył się patyną kultowości – J.R.R. Tolkien zaprezentował światu „Władcę pierścieni”, powieść przez wielu uznawaną za arcydzieło fantasy. To było pod koniec lipca, natomiast kilka miesięcy później, bo na początku listopada, Poul Anderson opublikował swoją trzecią w tamtym roku powieść – „Złamany miecz”, którą możecie kojarzyć również pod tytułem „Zaklęty miecz”.

Bez wątpienia 1954 był dla Andersona rokiem pracowitym. Choć zarówno „Question and Answer”, jak i „Olśnienie” nie należą do historii przesadnie długich, to pisarskie roboczogodziny nie zawsze są tożsame z objętością danego tekstu. Tak czy inaczej, „Złamany miecz”, po dwóch powieściach sci-fi, był dla Poula Andersona oddechem świeżości – zupełnie jakby dopiero co wymlaskał dwa Hallsy albo pomiażdżył w zębach miętową Orbit. I jasne, że w tym ’54 nie miał łatwo, bo konkurować z takim nazwiskiem jak Tolkien to jak iść z wiatrówką na pociąg pancerny. No niby można – bo i kto komu zabroni – tylko że posiadacz wiatrówki raczej nie wyjdzie z tego starcia cały i zdrowy, raczej bez gaci i w kawałkach. Chociaż pojawiały się głosy, że „Złamany miecz” jest jednak lepszy od Tolkiena. Tak twierdził chociażby Michael Moorcock (tak, ten od „Wiecznego wojownika”) – i chyba wiedział, co mówił, bo Anderson jest dużo mroczniejszy od Tolkiena, a sama historia znacznie bardziej złożona, a osadzenie tej opowieści w epoce wikingów i czerpanie całymi garściami z mitologii nordyckiej to strzał w dziesiątkę – i to bynajmniej nie z wiatrówki.

„Złamany miecz” opowiada historię Skafloka – pierworodnego syna wodza wikingów, który niedługo po urodzeniu zostaje porwany przez elfickiego jarla. W jego miejsce elf zostawia podmieńca, który fizycznie bardzo przypomina Skafloka, jednak jego dusza jest czarna niczym sadza w kominie. Wódz wikingów swojego rzekomego syna nazwie Walgardem. Wiele lat później to właśnie Walgard da się wciągnąć w intrygę pewnej, marzącej o zemście wiedźmy. Zbiegają się z tym wydarzenia związane ze zbliżającą się wojną trolli i elfów, a na czele wrogich armii staną Walgard i Skaflok. Choć nie są związani więzami krwi, ich fizyczne podobieństwo i fakt, że jeden jest podmieńcem drugiego, pozwalają mówić o motywie bratobójczej walki – niemalże na miarę „Antygony” Sofoklesa.

Anderson stworzył dynamiczną powieść z całkiem sporą ilością scen batalistycznych. Jeśli podobała Wam się scena Bitwy nad Czarnym Nurtem w „Starciu królów” George’a R.R. Martina, to „Złamany miecz” nie powinien Was rozczarować. Jak już wcześniej wspomniałem, autor czerpie z mitologii nordyckiej. Dla jednych to będzie istotne, dla innych mniej, ale ja chciałbym zwrócić Waszą uwagę przede wszystkim na główny wątek – sieć intryg, w jakie wpada Skaflok, czyli nasz główny bohater. Porwany przez elfy i przez nie wychowany, tak naprawdę nie zna swoich korzeni. Jasne, czuje się elfem, bo z nimi dorastał, ale przecież pozostał człowiekiem – i to właśnie człowieczeństwo sprawia, że jest emocjonalnie rozdarty. Uważam, że Anderson przyłożył się do stworzenia tej postaci – Skaflok ma głębię, nie jest do końca jednoznaczny, a autor zadbał, by mocno skomplikować mu życie. W pewnym momencie Skaflok staje na czele elfów i prowadzi ich na wojnę, później dochodzi też wątek kazirodczy – choć, trzeba to oddać, jest to kazirodztwo nieświadome. Zresztą, wątków jest tu znacznie więcej, co razem sprawia, że całość czyta się z dużym zaangażowaniem.

W „Złamanym mieczu” cały czas coś się dzieje – znajdziecie tu krwawą walkę o władzę, temat zemsty, magię i prastare istoty, a wszystko to oprawione w przyjemny w odbiorze styl Andersona. Na początku wspomniałem, że powieść tę możecie kojarzyć pod tytułem „Zaklęty miecz” (Wydawnictwo Alfa, 1991). Teraz jednak dzieło Andersona powraca już pod prawidłowo przetłumaczonym tytułem, z zupełnie nowym przekładem i w nowej szacie graficznej. „Złamany miecz” dołączył do serii „Eony” Wydawnictwa Vesper, w ramach której mieliśmy już okazję czytać i oglądać chociażby „Conana” i „Kane’a”. Dlaczego piszę: „oglądać”? Dlatego, że „Eony” to seria bogato ilustrowana. W „Złamanym mieczu” znajdziecie (o ile dobrze policzyłem) 17 rysunków Michała Loranca, a także wyklejkę i świetną okładkę autorstwa Dawida Boldysa. Jest więc nie tylko co czytać, ale i na co popatrzeć. Świetna historia oprawiona w doskonałą szatę graficzną. Dla mnie to wystarczy, aby polecić Wam tę książkę.

tytuł oryginalny: The Broken Sword (1954)
autor: Poul Anderson
tłumaczenie: Patrycja Zarawska
ilustracje: Dawid Boldys | Michał Loranc
seria: Eony 
ISBN: 978-83-8408-020-7
wydawnictwo: Vesper
ilość stron: 384
oprawa: twarda
rok wydania: 2025 
gatunek: fantasy
ocena: 💀💀💀💀💀💀💀 7/10
| 🤝 recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem VESPER

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SMOCZA ŁZA | Marta Mrozińska 🔻🆁ᴇᴄᴇɴᴢᴊᴀ

OSTATNI GOŚĆ WESELNY | Jason Rekulak

TAJEMNICE XX WIEKU. LUDZIE, SENSACJE, WYDARZENIA | Krzysztof Bochus