📚 SHY | Max Porter 🔻 🆁ᴇᴄᴇɴᴢᴊᴀ
To zdecydowanie najdziwniejsza rzecz, jaką przeczytałem nie tylko w tym roku, ale w ogóle - w całym swoim życiu. To książka, która wymyka się wszelkim schematom i jest tak popieprzona, że nawet nie pokuszę się o wystawienie jej oceny. "Shy" Maxa Portera to powieść eksperymentalna i uczciwość nakazuje o tym wspomnieć. Głównym bohaterem jest chłopak/młody mężczyzna, który daje nogę z jakiegoś ośrodka dla trudnej młodzieży czy coś w ten deseń, a my towarzyszymy mu w tej ucieczce przez kilka następnych godzin. Chciałoby się powiedzieć, że jest narratorem swojej opowieści, ale w "Shy" ciężko mówić o jakiejkolwiek narracji.
Koleś ma nierówno pod sufitem i właśnie odstawił leki, więc jego myśli to jeden wielki syf i kołomyja. Mówiąc bardziej subtelnie: ma mocno zdezorganizowane pod kopułą. I taka jest też „narracja” w "Shy". Jasne, że to celowy zabieg, ale kiedy masz przed sobą zdanie ciągnące się przez trzy strony - tak, trzy strony! - a zaraz potem dostajesz kilka kolejnych, gdzie akapity składają się z kilku słów i te akapity tworzą kompletnie przypadkowe frazy, to… No to już się robi grube czytelnicze wyzwanie.Przeprawa przez tę skromnych rozmiarów książkę (całość nie ma nawet 130 stron) jest niczym zjazd gołą dupą ze stoku wyłożonego żyletkami - nie jest to ani przyjemne, ani satysfakcjonujące, ale może właśnie takie miało być, bowiem - mam takie wrażenie - "Shy" to lektura dla fanów wszelkich literackich odchyłów; schizofreniczne tournée po odmętach chorego umysłu. I naprawdę trzeba być albo geniuszem, albo ostro przegiąć z mefedronem, żeby stworzyć coś tak pokręconego.
Na pierwszy rzut oka "Shy" to kompletny chaos i bełkot. I żeby nie było - kolejne rzuty okiem tego absolutnie nie zmieniają. Czytając, nie miałem pojęcia, o czym czytam, bo większość zdań ni cholery nie pasuje do siebie. Budowa postaci? Jakich postaci? Tu nie ma postaci - przynajmniej nie w takim sensie, w jakim występują w normalnej powieści, a "Shy" - jak już ustaliliśmy - nie jest normalną powieścią, tylko zapisami chorego umysłu. Ludzie przewijający się przez ten umysł przemykają jak duchy niknące w ścianach. Porter nie daje nam odetchnąć ani na sekundę i wciąga nas w te otchłanie popierdolenia, jakbyśmy byli Trzaskowskim tańczącym z rekinami na głębokości… No, bardzo dużej głębokości.
"Shy" na swój sposób nawet fascynuje, ale w życiu nie chciałbym powtarzać podobnej jazdy. Po lekturze nabrałem ochoty na psychotropy, a już na pewno na kilka sesji u doktor Melfi - choć pewnie jest na emeryturze i nie przyjmuje nowych pacjentów.
Tak, "Shy" to literatura eksperymentalna i sięgając po tę pozycję, trzeba być na to gotowym. Czy polecam? W sumie nie, bo nie widzę sensu takich eksperymentów. Ten cały bełkot i chaos równie dobrze mogą być wymówką dla braku umiejętności przelewania emocji na papier. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie mam pojęcia - twórczość Portera była mi dotąd obca. Wydawca pisze, że "Shy" to „opowieść o winie, gniewie, wyobraźni i dorastaniu”, i dobrze, że o tym wspomina, bo sam bym na to nie wpadł.
No więc: jeśli chcecie się psychicznie sponiewierać, albo - dajmy na to - daliście nogę z Tworek i szukacie czegoś swojsko brzmiącego, to spoko, możecie po Portera sięgnąć. W przeciwnym razie… A zresztą, róbcie co chcecie. Ja idę się napić.
Dziękuję za uwagę.
Światła.
Kurtyna.
Koniec.




Komentarze
Prześlij komentarz