WIOSNA HELIKONII | Brian W. Aldiss
Wydawnictwo Vesper lubi przypominać stare hity. Seria „Wymiary” jest wręcz do tego stworzona — podobnie zresztą jak „Artefakty” Wydawnictwa Mag czy „Wehikuł czasu” Rebisu. To właśnie dzięki tym trzem seriom współczesny czytelnik ma okazję poznać najbardziej soczyste dzieła minionych dekad i na własnej wyobraźni sprawdzić, które z nich zestarzały się godnie, a które bliżej mają do urody Anjeliki Huston w „Wiedźmach”. Tym razem Vesper sięgnął po powieść z 1982 roku. „Wiosna Helikonii” Briana W. Aldissa — bo to o niej dziś przynudzam — otwiera Trylogię Helikonii… Chciałem napisać „opus magnum” tego autora, ale w porę ugryzłem się w palec i odpuściłem, bo akurat w tej kwestii zdania są podzielone. Jedni uważają, że owszem, Helikonia to najważniejsze dzieło Aldissa, ale są też tacy, którzy wskazują raczej na znacznie starsze „Non stop”. Ja jednak wolę unikać tej dyskusji, chociażby dlatego, że „Non stop” nie czytałem, a „Wiosna Helikonii” to moje pierwsze spotkanie z książkami tego autora. Czy udane? W sumie tak — choć z pewnymi zastrzeżeniami, o czym za chwilę.
Najpierw chciałbym opowiedzieć Wam o samej planecie, bo Helikonia to planeta. Z jednej strony bardzo podobna do Ziemi, z drugiej — pory roku trwają tam po kilka stuleci, a zima, jak już dopier… to kolejnym pokoleniom odmarzają tyłki. My wchodzimy w ten świat jeszcze w trakcie zimy. Poznajemy niejakiego Juliego, ośmioletniego mężczyznę. Ośmiolatek chłopem? Pewnie Was to dziwi, co? Ale w Helikonii lata liczy się trochę inaczej. Dość powiedzieć, że dwudziestoczterolatek to już dziadunio. W każdym razie Juli to dzikus, który w wyniku szeregu wydarzeń trafia do Pannowalu — swego rodzaju miasta-państwa ukrytego wewnątrz góry. Wkrótce Juli zadomawia się tu, a nawet zostaje duchownym. Duchowni wspólnie z milicją rządzą osadą i trzeba Wam wiedzieć, że są to rządy twardej ręki.
I naprawdę myślałem, że „Wiosna Helikonii” będzie rozgrywać się właśnie w Pannowalu, a głównym bohaterem będzie Juli. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy po ponad stu stronach prolog się skończył, a akcja przeniosła się o sto lat do przodu. Do momentu, gdy na łożu śmierci leży praprawnuk Juliego, zwany Małym Julim, a na pierwszy plan wysuwa się jego wnuk, Laintal Ay. Po śmierci staruszka w osadzie Embruddocku władzę przejmują stryjowie Laintala. Chłopak jest jeszcze za młody, aby objąć schedę po dziadku, a wujowie zbyt chciwi, by mu to ułatwić, więc siłą rzeczy sytuacja jest dość napięta — zwłaszcza że wielkimi krokami zbliża się odwilż, a wiosna niesie ze sobą nowe wyzwania.
Właściwie „Wiosna Helikonii” to opowieść w dużej mierze o dojrzewaniu i dorastaniu. Wydaje się, że to to samo, ale nie do końca. Z jednej strony nasz główny bohater dorasta — to kwestia biologii, z drugiej dojrzewa — głównie do roli przywódcy. Aldiss wchodzi tu na delikatny lód psychologii, ale i filozofii. A jednocześnie dostajemy bardzo złożoną opowieść o planecie targanej nieustannymi walkami plemion, skutej lodem nie tylko przez porę roku, ale i wewnętrzne konflikty poszczególnych — skądinąd małych — społeczności. Pod tym, ale i pod wieloma innymi względami, mieszkańcy Helikonii są jak kalkomania Ziemian — z całą paletą wad, ale i zalet.
Aldiss jako światotwórca sprawdza się znakomicie. Helikonia to świat z własną kulturą, mitologią i religiami. Właściwie „Wiośnie Helikonii” bliżej do fantastyki niż do sci-fi, bo Helikonia równie dobrze mogłaby być kolejnym Westeros, Śródziemiem czy Światem Środka. Wątki, a właściwie wątek sci-fi, jest tu tak poboczny, że równie dobrze mogłoby go nie być. Więc jeżeli spodziewacie się czegoś w klimacie „Czerwonego Marsa”, „Hyperiona” czy „Diuny”, możecie być rozczarowani. Dostajemy za to solidne fantasy, z dobrze napisanym głównym bohaterem i świetnie wykreowanym światem.
Do czego mógłbym się przyczepić? A właściwie: do czego się przyczepię? Aldiss ani na chwilę nie pozwala sobie na luz. Ja rozumiem, że w Helikonii życie jest ciężkie i pewnie nie ma wielu powodów do radości, ale z drugiej strony — Geralt z Rivii też nie miał lekko, a jednak poczucie humoru w nim się wykluło. Tutaj — nic, null, zero. Wszyscy chodzą z kijami w tyłkach i udają, że im wygodnie. Aż się chciało krzyknąć: Brian, daj tym swoim bohaterom chwilę wytchnienia — i nam przy okazji też. Wiedziałem jednak, że krzykiem nic nie zdziałam, bo co miało zostać napisane, zostało napisane, a Aldiss — jako że aktualnie pozostaje martwy — i tak miałby wywalone na moje darcie japy. Tak czy inaczej, brakuje tu choćby odrobiny dystansu, ale z drugiej strony… nie można mieć wszystkiego, prawda?
Na pewno dostajemy ciekawą opowieść osadzoną w jeszcze ciekawszym, zróżnicowanym i fascynującym świecie. Miło było wejść w ten świat i odkrywać jego sekrety.
Na początku wspomniałem, że Vesper przypomina nam „Wiosnę Helikonii”. I to prawda, bo to najnowsze wydanie jest trzecim na polskim rynku. Po raz pierwszy tytuł ukazał się w 1989 roku w ramach serii „Fantastyka – Przygoda” Wydawnictwa Iskry, w 2008 przejęła go nieistniejąca już oficyna Solaris. Vesper postanowił zostawić oryginalne tłumaczenie Marka Marszała, ale całość przeszła gruntowną redakcję, więc tekst różni się nieco od tego z pierwszego wydania. Różni się też okładką — Michał Loranc stworzył niesamowitą ilustrację zarówno na obwolucie, jak i wyklejce, co czyni najnowsze wydanie najładniejszym ze wszystkich trzech.
Jeśli będziecie mieli okazję, sięgnijcie po „Wiosnę Helikonii”. Zwłaszcza że cała trylogia ukaże się jeszcze w tym roku. „Lato Helikonii” zapowiedziane jest już na maj, natomiast „Zima Helikonii” wstępnie planowana jest na grudzień.
ilustracja na okładce: Michał Loranc
cykl: Trylogia Helikonii | Tom 1
seria: Wymiary
ISBN: 978-83-8408-017-7
Komentarze
Prześlij komentarz