DRUGIE ODKRYCIE LUDZKOŚCI * NORSTRILIA | Cordwainer Smith

Ponieważ gdzieś przepiłem mój zeszyt z notatkami i za cholerę nie mogę go znaleźć, a nie chcę przeciągać kontaktu z twórczością Smitha w nieskończoność – bo, szczerze mówiąc, to nic przyjemnego – wybaczcie mi ogólnikowość i brak odniesień do konkretnych tekstów ze zbioru opowiadań.
O Cordwainerze Smicie pewnie nigdy bym nie usłyszał, gdyby nie seria Artefakty, w ramach której Wydawnictwo Mag w 2015 roku wypuściło omnibusa złożonego ze zbioru opowiadań "Drugie odkrycie ludzkości" oraz powieści "Norstrilia". Ta licząca blisko 650 stron książka była pierwszą samodzielną publikacją tego autora na polskim rynku. Wcześniej Smith przewinął się przez kilka antologii i… właściwie to tyle – mimo że miał w dorobku pięć powieści i drugie tyle zbiorów opowiadań. I wiecie co? Wcale mnie nie dziwi, że się u nas nie przebił. Przebrnięcie przez tomiszcze od Maga było drogą przez mękę. Z wyjątkiem może dwóch opowiadań z "Drugiego odkrycia ludzkości", cała reszta potwornie mnie znużyła.
Choć wszystkie teksty rozgrywają się w jednym uniwersum, trudno się w nim połapać – kto jest kim, jakie panują tu zasady i co właściwie się dzieje. Smith niewiele tłumaczy, pokazuje rzeczy wynikające z przeszłości, do której jednak najczęściej nie mamy dostępu. Same historie też nie są szczególnie nowatorskie. Przewijają się wątki państw niemal korporacyjnych, a może i dyktatorskich, dużą rolę odgrywają technologie, pojawia się motyw szpiegostwa – ale żaden z tekstów nie wywołał u mnie efektu „wow”. Znacznie częściej towarzyszyła mi myśl: „to już było”… No dobra, może koty w roli "żołnierzy" to coś nowego, ale czy jako kociarzowi mi się to spodobało? No nie, nie za bardzo.
Cordwainer Smith zmęczył mnie na tyle, że po opowiadaniach postanowiłem odłożyć książkę i od niej odpocząć. Chciałem jednak domknąć temat i upewnić się, że to autor nie dla mnie, więc po 3–4 innych książkach wróciłem do "Drugiego odkrycia ludzkości/Norstrilii" i… Na początku było pozytywne zaskoczenie. "Norstrilia" zaczyna się całkiem nieźle – Smith podchodzi do opowieści lekko, z humorem, i przez chwilę naprawdę miałem nadzieję, że pójdzie to w stronę prozy Harry’ego Harrisona. Ogarniacz przyszedł jednak dość szybko – po kilku rozdziałach lekkość i humor znikają, a zostaje dość sztampowa historia o typie, który musi zmierzyć się z całym światem.
Na plus zapisuję język Smitha. Niektóre opisy są naprawdę ładne, plastyczne – takie, których mógłby mu pozazdrościć niejeden autor literatury pięknej. Ale – cholera – to za mało, żeby uznać książkę za dobrą. Przede wszystkim zawodzi tu, moim zdaniem, nieciekawa fabuła i chaotyczny sposób przedstawienia świata. Ta książka to artefakt, którego nie chcę odkopywać ponownie, za to marzy mi się, aby jak najszybciej został pogrzebany w mojej pamięci.
Komentarze
Prześlij komentarz