📼 COŚ (1982) | reż. John Carpenter 🔻 🆂ꜰɪʟᴍᴏᴡᴀɴɪ ④⑧
Chyba zgodzicie się ze mną, że "Coś" Johna Carpentera to jeden z najbardziej ikonicznych horrorów sci-fi w historii kina. Dzieło, które ma właściwie wszystko na swoim miejscu: niesamowitą, klaustrofobiczną atmosferę, odpowiednią dozę makabry i szczyptę obrzydliwości, a do tego aktora, który potrafi udźwignąć ciężar roli: głównego bohatera, silnego i zdecydowanego, wokół którego wszystko się kręci. I pomyśleć, że do tej roli brano pod uwagę Rona Perlmana, Aleca Baldwina czy Ryśka Gere’a. Serio, Rysiek?! Rozważano też Sylvestra Stallone, Arnolda Schwarzeneggera i Bruce’a Willisa, ale to z kolei byłoby przegięcie w drugą stronę, bo to nie była rola dla osiłka. Propozycję otrzymali także Nick Nolte i Jeff Bridges, ale obaj odmówili. Ostatecznie rolę MacReady’ego zagrał Kurt Russell, który rok wcześniej współpracował z Carpenterem przy filmie "Ucieczka z Nowego Jorku", a jeszcze wcześniej przy "Elvisie".
Do napisania scenariusza zaangażowano Billa Lancastera - średnio znanego scenarzystę, mającego wówczas na koncie zaledwie dwie komedie sportowe. Wydawać by się mogło, że to był pomysł co najmniej ryzykowny, ale - kurczę - okazał się strzałem w dziesiątkę. Lancaster wydobył wszystko, co najważniejsze, z książki Johna W. Campbella, dodając od siebie kilka smaczków. Resztę zrobił Carpenter, który wówczas był na fali wznoszącej. Miłośnicy horroru wciąż mieli w pamięci jego fenomenalne "Halloween", a także "Mgłę". Wspomniana już "Ucieczka z Nowego Jorku" okazała się kasowym sukcesem, nic więc dziwnego, że producenci wysupłali z kieszeni piętnaście baniek i dali mu wolną rękę. Tak powstało dzieło, które - moim zdaniem - przebiło literacki oryginał. Ten film, choć epatuje prostotą, ma w sobie ogromną siłę przyciągania. Po części to zasługa niesamowitego klimatu Antarktydy, tej totalnej izolacji, którą udało się sprzedać widzowi. Wiecie, wszędzie lód i śnieg, a na tej białej pustyni garstka facetów, którzy muszą mierzyć się ze sobą.
Bo właściwie o czym jest "Coś"? Zarówno książka, jak i film to opowieść o braku zaufania do wszystkich wokół. Właśnie to w tej historii jest najbardziej przerażające - obcy wchodzi w człowieka lub zwierzę, całkowicie go kontrolując, a ty nie masz pewności, czy stojący obok ciebie ziomek to jeszcze twój ziomek, czy już obcy, który chce cię zabić. To uczucie nieufności Carpenter oddał doskonale.
Mimo wszystko jednak to wciąż kino gatunkowe lat 80., więc twórcy musieli dać nam trochę ohydztwa w postaci różnych wariantów przepoczwarzającego się kosmity. Po latach wygląda to trochę staroświecko, ale jednocześnie ma swój urok, więc nie robię z tego zarzutu. W "Obcym" wygląda to znacznie gorzej, więc spoko.
"Coś" to film, który dobrze się zestarzał - chyba więc mogę powiedzieć, że to dzieło ponadczasowe. Wiecie, to jeden z tych filmów, na których się wychowałem, więc pewnie dochodzi też pewien sentyment, ale on nie jest ze spiżu, więc czas by to zweryfikował. Tymczasem "Coś" wciąż można polecić jako świetnie zrealizowany film, przewyższający literacki pierwowzór i - moim zdaniem - najlepszy obraz w filmografii Johna Carpentera. Ktoś powie, że "Halloween", że "Oni żyją", że "Mgła"? Faktycznie konkurencja jest duża, ale w moim osobistym rankingu - przy całej mojej sympatii do Michaela Myersa (k***a, "sympatii" - jak to brzmi w kontekście psychopaty z maską na ryju i nożem w łapie) - "Coś" jednak rządzi i wciąż doskonale się ogląda.
scenariusz: Bill Lancaster
obsada: Kurt Russell, Wilford Brimley, T.K. Carter, David Clennon, Keith David i inni
kraj: USA, Kanada
Komentarze
Prześlij komentarz