📼 SFILMOWANI ④②: "King Kong" (2005)
DELOSA W. LOVELACE'A
Nieco nadużyję formuły, którą przyjąłem — że piszę wyłącznie o filmach powiązanych jakoś z książkami. Myślę jednak, że skoro jestem u siebie, mogę naginać własne zasady, bo w końcu czemu by nie? Z drugiej strony "King Kong" Petera Jacksona ma tak wiele wspólnego z książką Delosa W. Lovelace’a, że byłoby niedopowiedzeniem nie wspomnieć o tej superprodukcji.
Dla tych, którzy nie są w temacie: na podstawie scenariusza pierwszego "King Konga" z 1933 roku niejaki Lovelace napisał powieść, dodając kilka scen od siebie, nieco pogłębiając bardzo płytkie postaci i uzupełniając całość o literacki sznyt. W 2005 roku, czyli 20 lat temu, Peter Jackson (tak, ten od "Władcy Pierścieni", "Hobbita" i "Martwicy mózgu") wraz z żoną, Fran Walsh, stworzyli swoją wersję "King Konga", opartą na pierwotnym scenariuszu, ale czerpiącą też inspirację z książki Lovelace’a. Nowy "King Kong", podobnie jak ten stary, osadzony został w latach 30. XX wieku. I dobrze — stare samochody i moda retro świetnie wyglądają w HD. W ogóle "King Kong" Jacksona robi wizualnie bardzo dobre wrażenie, a rozbudowany scenariusz sprawia, że główni bohaterowie to nie kukły wypchane pakułami, ale postaci z krwi i kości.
Fabuła nadal jest jednak dość prosta, choć nie tak prymitywna jak w starym "King Kongu". W obu filmach mamy reżysera z kłopotami finansowymi — tutaj jednak zostaje to lepiej wyjaśnione, więc nie musiałem zadawać pytań, na które i tak nie dostałbym odpowiedzi. Reżyser — w tej roli Jack Black — zbiera ekipę i podstępem wywozi ją na Wyspę Czaszek, zamieszkaną przez prymitywne plemię oddające cześć istocie po drugiej stronie muru dzielącego wyspę na dwie części. Ta ukryta część to pieprzony "Park Jurajski", w którym żyją dinozaury, wielkie pająki, inne robactwo i jeszcze większy goryl, który zakochuje się w Naomi Watts. W sumie w Naomi Watts można się zakochać, więc wielgaśnej małpie się nie dziwię. Scenarzyści jednak zadbali, by rodzące się uczucie małpy do blondynki miało ręce i nogi. Nie twierdzę, że to przekonujące — raczej wykute według sztancy komedii romantycznej — ale lepsze to niż miłość od pierwszego wejrzenia z pierwszego "King Konga".
Później dostajemy zdecydowanie zbyt długie sceny w dżungli, kiedy to ekspedycja musi mierzyć się z tymi wszystkimi prehistorycznymi stworami. Serio, można było tam sporo wyciąć i zrobić film trwający nieco ponad dwie godziny — całość tylko by na tym zyskała. Niemniej, dzieło Petera Jacksona bardzo dobrze się ogląda. Efekty specjalne robią wrażenie, Naomi jest słodka jak zwykle, a Adrien Brody w roli biednego scenarzysty, który zakochuje się w atrakcyjnej aktoreczce, wypada całkiem nieźle — choć Brody gra przede wszystkim swoją urodą, która ma taki przedwojenny charakter.
Nowy "King Kong" to jednak przede wszystkim widowisko. Mamy zachwycać się obrazem, a fabuła i aktorskie kreacje są jakby na drugim, czy nawet trzecim planie. I rzeczywiście — obraz robi wrażenie, zdjęcia zapierają dech, a efekty specjalne są na wysokim poziomie. Historia może i nie najmądrzejsza, ale Jackson i tak wycisnął z tej opowieści więcej sensu niż twórcy pierwowzoru. Z drugiej strony — produkcje Marvela też nie błyszczą intelektem, a mają miliony fanów.
"King Kong" to więcej niż udany remake — to produkcja, która bije na głowę pierwowzór. Inna sprawa, że przy dzisiejszych możliwościach nie było to aż takie trudne. Tak czy siak — jeśli jeszcze nie widzieliście, a będziecie mieli okazję, skorzystajcie z niej. Film znajdziecie chociażby na Netfliksie czy CDA Premium.
kraj: USA
Komentarze
Prześlij komentarz